"...Miłość to słuchanie pod drzwiami, czy to jej buty tak skrzypią po
schodach, miłość jest wtedy, jak do czterdziestoletniej kobiety wciąż mówisz
Moja Maleńka i kiedy patrzysz jak ona je, a sam nie możesz przełknąć.. Wtedy, kiedy
nie zaśniesz, zanim nie dotkniesz jej brzucha.. Wtedy, kiedy stoicie pod
drzewem, a ty marzysz, żeby się przewróciło, bo będziesz mógł ją osłonić..
Wtedy, gdy pod wodą oddajesz jej swoje powietrze.."
Andrzej
Nie mogłem doczekać się niedzieli, kiedy to w końcu miałem przedstawić Amandę swoim rodzicom. I tak już sporo wiedzieli o niej. Jednak co innego jest poznać kogoś osobiście, a usłyszeć o kimś kilka historii. W każdym razie póki co Amanda jawiła się w ich oczach jako mój wymarzony ideał. Nawet nie dopuszczałem do siebie myśli, że ten obraz miałby zostać zniszczony. Musiała się dobrze przyjąć i już. Marleny nie poznali wcale. Mieszkałem z nią, ale nie odczuwałem potrzeby, żeby przedstawić ją rodzicom. Chyba od początku podświadomie czułem, że to nie jest nic poważnego. W każdym razie sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Na razie jednak było za wcześnie, żeby tworzyć dalekosiężne plany. Co prawda lata mi leciały, a w moim życiu tak naprawdę żadna dziewczyna nie zagościła na dłużej. No może oprócz Mileny...
Ech Milena. Typowa dziewczyna z sąsiedztwa. Poznaliśmy się w pierwszej klasie liceum. Miła dla wszystkich, sympatyczna, nie sposób było jej nie lubić. Okazało się, że mieszkamy niedaleko siebie i tak to się wszystko zaczęło - wspólne powroty ze szkoły, trzymanie się za ręce, pierwszy pocałunek, a potem nawet pierwszy raz. Sami rozumiecie. Pierwsza poważna miłość. Takiego czegoś się nie zapomina. Byliśmy ze sobą całe liceum. A potem? "Andrzej, to dla mnie ogromna szansa." - tłumaczyła się, gdy dostała propozycję wyjazdu na studia do Francji. Zaproponowała mi, żebym wyjechał z nią. Brednie. W czym jej kariera była ważniejsza od mojej? Oczywiście, zostałem w Polsce. Pisała jeszcze do mnie przez jakiś czas, ale nasz kontakt był coraz bardziej sporadyczny. A teraz? Teraz nawet nie wiedziałem, czy żyje. Moja mama konsekwentnie unikała tego tematu wiedząc jak bardzo to wszystko przeżyłem. Ale wiadomo, było - minęło. Sentyment jednak pozostał. Czasami, gdy mam chwilę refleksji, zastanawiam się, co by było, gdyby wtedy nie wyjechała. Czy dalej bylibyśmy razem? Tego się nigdy nie dowiem. To już zamknięty rozdział. Mam teraz przy sobie dziewczynę, o jakiej marzyłem od dawna i z tego powinienem się cieszyć.
Wracając do tematu, w końcu nadeszła upragniona i wyczekana niedziela. Wystrojony w białą koszulę i z pełnym uśmiechem na ustach podjechałem pod blok Amandy. Moja ukochana wyglądająca jak zwykle przepięknie była jednak bliska zawału. Pocieszyłem ją, ale nie rozumiałem jak można bać się spotkania z moimi rodzicami. No jak? Wiedziałem, że nerwy miną jej jak tylko wejdziemy do ich mieszkania. To spotkanie musiało przecież pójść w pełni po mojej myśli.
Gdy dojechaliśmy do naszej kamienicy i znaleźliśmy się pod drzwiami mieszkania stała się rzecz nieoczekiwana - poczułem dziwne ukłucie w żołądku, które zapewne zwiastowało nerwy. W mojej głowie zakiełkowała wówczas myśl - "a co jeżeli rodzice jej nie polubią?" To było absurdalne, ale silniejsze ode mnie. Nie pokazywałem jednak po sobie zdenerwowania, bo wtedy na pewno musiałbym dzwonić po pogotowie. Amanda była bledsza niż ściany Białego Domu (zaraz, czy one faktycznie są białe?). Moje nerwy szybko puściły, gdy drzwi otworzyła mama i zamiast witać się ze swoim dawno niewidzianym starszym synem przytuliła Amandę. No nie! Po chwili z salonu wyłonił mój tata, zapoznał się z moją wybranką, a potem? Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Usiedliśmy do stołu i zaczęła się rozmowa. No dobra, będę szczery - Amanda przebojem wdarła się w życie moich rodziców. Mama patrzyła na nią jak urzeczona, a powściągliwy na co dzień Grzegorz Wrona szczerzył się do niej jak głupi do sera. Z nimi naprawdę stało się coś dziwnego, ale mi nie pozostało nic innego jak tylko się cieszyć. Nie ukrywam, zostałem skierowany na boczny tor, ale przecież o to mi chodziło, żeby Amanda spodobała się rodzicom, ale zaraz... Dlaczego do cholery nikt mnie nie słuchał, nawet własna matka?!
Postanowiłem jednak obrać ich taktykę i sam zacząłem zwracać uwagę głównie na Amandę, która będąc w środku zainteresowania ani na chwilę nie straciła rezonu. Cały czas jednak czegoś mi brakowało - no tak mój młodszy brat był nieobecny!
- A gdzie Maciek? - przerwałem dysputę.
- Poszedł do kolegi. - odparła szybko mama i wróciła do rozmowy z Amandą. Mój tata chyba zrozumiał, o co mi chodzi i tylko uśmiechnął się do mnie ze zrozumieniem.
Nagle jak na zawołanie naszym oczom ukazał się mój brat.
- Cześć Andrzej! - uściskał mnie i dopiero po chwili zauważył, że nie jestem sam. Wyszczerzył się w stronę Amandy i rzekł z uznaniem. - Kuuurcze, nie wiedziałem, że mam tak piękną bratową! - i po chwili już ściskał ją i całował po policzkach. Tego było za wiele. Czyżby kolejny członek mojej rodziny padł łupem Amandy?
Moja wybranka tylko promiennie uśmiechnęła się do mojego brata i wszyscy wrócili do rozmowy. Ona sama dalej brylowała w towarzystwie potrafiąc dyskutować na dosłownie każdy temat. W końcu mama pod pozorem pomocy zabrała Amandę do kuchni. Zostaliśmy tylko we trzech.
- Noooo bracie, cud, miód i orzeszki! - cmoknął w powietrzu Maciek. - Nie wiedziałem, że masz taki dobry gust! - stwierdził, a ja próbowałem uderzyć go po głowie.
- A ty tato co o niej myślisz? - zapytałem.
- Chyba sam widziałeś. - mój ojciec zaśmiał się w odpowiedzi. No tak widziałem, zachwyt w jego oczach.
Korzystając jednak z nieobecności damskiej części naszego towarzystwa przeszliśmy na męskie tematy. Czas tak szybko nam minął, że ani się obejrzałem, a już trzeba było wracać do Bełchatowa. Nietrudno się domyślić, że Amanda została wyściskana do granic możliwości przez mamę i... oczywiście mojego brata!
Uszczęśliwiony, że najważniejsze osoby w moim życiu dogadały się ze sobą podśpiewywałem przez całą drogę. Wtórowała mi Amanda.
- Dobra, dobra, Andrzej, teraz twoja kolej. - oznajmiła nagle.
- Moja kolej? - zapytałem zdziwiony?
- Na poznanie moich rodziców. Przyjedziesz do nas w święta, co? - uśmiechnęła się. O cholera. No tak, tak ta chwila musiała kiedyś nastąpić. Ale musiałem się zgodzić, był to kamień milowy, ale z drugiej strony chciałem mieć to jak najszybciej za sobą. Postanowiliśmy wspólnie, że zawitam do jej domu rodzinnego w drugi dzień świąt. Sen z powiek spędzało mi nadejście tego dnia. Nie mogłem spać, z jedzeniem też miałem problem. Zupełnie jakbym się zakochał. Zaraz... ja byłem już zakochany. W każdym razie byłem zdenerwowany nieprzeciętnie.
Moje dziwne zachowanie zauważył oczywiście Kłos:
- Wronka co ty jesteś taki znerwicowany? Przechodzisz od stanu euforii w depresję. To ciąża? Nie martw się, kochany, jakoś sobie poradzimy. - pogłaskał mnie po głowie. - Ja rozumiem, że dla ciebie jest już za późno na wizytę u psychiatry, ale może jest jeszcze jakiś promyk nadziei? - naprawdę miałem ochotę wtedy uderzyć go w głowę.
- Przedstawiłem Amandę rodzicom. - mruknąłem tylko w odpowiedzi.
- I co? Terenia wyczuła konkurencję? - zaśmiał się.
- Wręcz przeciwnie! Nawet mój tata wręcz zakochał się w niej. - rozpromieniłem się.
- Więc co jest nie halo?
- Ona chce, żebym poznał jej rodziców. - znowu zamknąłem się w sobie, a mój kumpel zaczął się śmiać jak debil. - Nie śmiej się z nieszczęścia kolegi. - powiedziałem błagalnym głosem.
- No nie mogę! - dusił się ze śmiechu. - Wielki Andrzej Wrona, przed którym większość dziewczyn w Polsce ściągałaby majtki na zawołanie boi się rodziców Amandy. Ale wiesz co? - nagle spoważniał. - Masz rację. Jest czego bać.
- No widzisz? - całkowicie załamałem ręce.
- Dobra, luz. Kupisz dla mamy kwiatki, ojcu jakiś alkohol, ubierzesz się ładnie, uczeszesz. W końcu nie jesteś byle kim i naprawdę kochasz ich córkę. - pocieszył mnie.
- Faktycznie, dam radę. - odzyskałem w końcu pewność siebie. Karollo miał rację. Ja sobie nie poradzę? Ja?! Andrzej Wrona nie da rady zrobić dobrego wrażenia?! Oczywiście, że da. Z taką myślą w głowie byłem już dużo spokojniejszy i mogłem wrócić do treningu.
Amanda
Byłam absolutnie zachwycona mamą Andrzeja. Pani Teresa okazała się kobietą pełną ciepła, rodzinną, dokładnie taką jak powinna być każda mama. Widać było, że bardzo dobrze wychowała swoje dzieci i miała z nimi świetny kontakt. Dzięki niej już po 10 minutach spędzonych w ich mieszkaniu moje zdenerwowanie zniknęło całkowicie.
Nawet nie wiedziałam, że z ludźmi, których poznało się przed chwilą można tak dobrze się czuć. Rozmowa cały czas przebiegała bardzo pomyślnie. Widziałam, że Andrzej jest bardzo zadowolony z tego, jak odbierają mnie jego rodzice. A widać było, że byli nastawieni do mnie całkiem pozytywnie.
Nagle w mieszkaniu pojawił się brat Andrzeja. Zachwycił się moją urodą (no błagam, czym tu się zachwycać?) i od razu rzucił się do przytulania. Nie powiem zrobiło mi się bardzo miło, gdy nazwał mnie swoją bratową.
- A, byłabym zapomniała. Szykuje nam się wesele w rodzinie. - oznajmiła nagle mama Andrzeja.
- U kogo? - Andrzej podniósł ze zdziwieniem brwi.
- Marta postanowiła w końcu zmienić stan cywilny.
Marta jak się okazało to kuzynka Andrzeja, która tak jak oni mieszkała w Warszawie. Ucieszyłam się na myśl o zabawie rodzinnej. Zaraz... Rodzinnej?! Niezłe wyzwanie mi się szykuje. W końcu będę musiała zrobić dobre wrażenie na całej rodzinie Andrzeja. Na razie jednak cieszyłam się, że poznanie rodziców mojego ukochanego poszło tak sprawnie.
Po jakimś czasie pani Teresa zaproponowała mi, żebyśmy przeszły do kuchni.
- Mam nadzieję, że Andrzej nas nie słyszy. - szepnęła konspiracyjnym głosem. - Chciałam zapytać, czy masz już dla niego prezent urodzinowy?
O cholera. Jaki prezent?! No tak, przecież Andrzej ma urodziny 27 grudnia. Jak mogłam o tym zapomnieć?! To wszystko przez te emocje!
- Yyyy... Ja... Cały czas się zastanawiam, ale jeszcze nic szczególnego nie wymyśliłam. - skłamałam.
- Bo ja mam kilka propozycji... - zaczęła andrzejowa mama i oddałyśmy się dyskusji co takiego jej syn mógłby chcieć dostać na swoje 26. urodziny.
W końcu wróciłyśmy do salonu, gdzie trwała zażarta dyskusja o tym, który z samochodów zasługuje na miano lepszego. Andrzej uparcie obstawał, że jest to Audi, a jego brat pozostawał przy zdaniu, że każdy kto raz usiądzie za kierownicą BMW od razu się w nim zakocha. Ja sama dodałam swoje trzy grosze do dysputy, przez co trzej panowie jakby na zawołanie otworzyli ze zdziwienia buzie.
- To co? Kobieta nie może znać się na samochodach? - zapytałam krzywiąc się.
- Oczywiście, że może. Ale ty coraz bardziej mnie zaskakujesz. - odrzekł urzeczony Andrzej.
Nasza wizyta szybko jednak dobiegła końca i wracaliśmy do domu wyściskani do granic możliwości przez mamę Andrzeja i oczywiście obdarowani ciastem. Oboje byliśmy w wyśmienitych humorach.
Teraz jednak role miały się odwrócić i to mój ukochany miał zapoznać się z moimi rodzicami. Oboje uzgodniliśmy, że przyjedzie do mnie w święta. Nie mogłam się doczekać tego dnia, ale z drugiej strony... Jasiek. To mogła być spora przeszkoda. W jego oczach Rafał dalej jawił się jako idealny facet dla mnie. No dobrze, tylko dlaczego nie brał pod uwagę tego, że on mnie zdradził? Nie potrafiłam tego pojąć. Musiałam szybko coś wymyślić i znaleźć jakiś punkt zaczepienia, dzięki któremu chłopcy mogliby się naprawdę polubić. Bingo! Z pewnością mogłyby to być samochody. Postanowiłam, że będąc już w domu szepnę Jaśkowi to i owo, żeby Andrzej zyskał w jego oczach.
Tak, ta wizyta musiała się udać.
Ech Milena. Typowa dziewczyna z sąsiedztwa. Poznaliśmy się w pierwszej klasie liceum. Miła dla wszystkich, sympatyczna, nie sposób było jej nie lubić. Okazało się, że mieszkamy niedaleko siebie i tak to się wszystko zaczęło - wspólne powroty ze szkoły, trzymanie się za ręce, pierwszy pocałunek, a potem nawet pierwszy raz. Sami rozumiecie. Pierwsza poważna miłość. Takiego czegoś się nie zapomina. Byliśmy ze sobą całe liceum. A potem? "Andrzej, to dla mnie ogromna szansa." - tłumaczyła się, gdy dostała propozycję wyjazdu na studia do Francji. Zaproponowała mi, żebym wyjechał z nią. Brednie. W czym jej kariera była ważniejsza od mojej? Oczywiście, zostałem w Polsce. Pisała jeszcze do mnie przez jakiś czas, ale nasz kontakt był coraz bardziej sporadyczny. A teraz? Teraz nawet nie wiedziałem, czy żyje. Moja mama konsekwentnie unikała tego tematu wiedząc jak bardzo to wszystko przeżyłem. Ale wiadomo, było - minęło. Sentyment jednak pozostał. Czasami, gdy mam chwilę refleksji, zastanawiam się, co by było, gdyby wtedy nie wyjechała. Czy dalej bylibyśmy razem? Tego się nigdy nie dowiem. To już zamknięty rozdział. Mam teraz przy sobie dziewczynę, o jakiej marzyłem od dawna i z tego powinienem się cieszyć.
Wracając do tematu, w końcu nadeszła upragniona i wyczekana niedziela. Wystrojony w białą koszulę i z pełnym uśmiechem na ustach podjechałem pod blok Amandy. Moja ukochana wyglądająca jak zwykle przepięknie była jednak bliska zawału. Pocieszyłem ją, ale nie rozumiałem jak można bać się spotkania z moimi rodzicami. No jak? Wiedziałem, że nerwy miną jej jak tylko wejdziemy do ich mieszkania. To spotkanie musiało przecież pójść w pełni po mojej myśli.
Gdy dojechaliśmy do naszej kamienicy i znaleźliśmy się pod drzwiami mieszkania stała się rzecz nieoczekiwana - poczułem dziwne ukłucie w żołądku, które zapewne zwiastowało nerwy. W mojej głowie zakiełkowała wówczas myśl - "a co jeżeli rodzice jej nie polubią?" To było absurdalne, ale silniejsze ode mnie. Nie pokazywałem jednak po sobie zdenerwowania, bo wtedy na pewno musiałbym dzwonić po pogotowie. Amanda była bledsza niż ściany Białego Domu (zaraz, czy one faktycznie są białe?). Moje nerwy szybko puściły, gdy drzwi otworzyła mama i zamiast witać się ze swoim dawno niewidzianym starszym synem przytuliła Amandę. No nie! Po chwili z salonu wyłonił mój tata, zapoznał się z moją wybranką, a potem? Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Usiedliśmy do stołu i zaczęła się rozmowa. No dobra, będę szczery - Amanda przebojem wdarła się w życie moich rodziców. Mama patrzyła na nią jak urzeczona, a powściągliwy na co dzień Grzegorz Wrona szczerzył się do niej jak głupi do sera. Z nimi naprawdę stało się coś dziwnego, ale mi nie pozostało nic innego jak tylko się cieszyć. Nie ukrywam, zostałem skierowany na boczny tor, ale przecież o to mi chodziło, żeby Amanda spodobała się rodzicom, ale zaraz... Dlaczego do cholery nikt mnie nie słuchał, nawet własna matka?!
Postanowiłem jednak obrać ich taktykę i sam zacząłem zwracać uwagę głównie na Amandę, która będąc w środku zainteresowania ani na chwilę nie straciła rezonu. Cały czas jednak czegoś mi brakowało - no tak mój młodszy brat był nieobecny!
- A gdzie Maciek? - przerwałem dysputę.
- Poszedł do kolegi. - odparła szybko mama i wróciła do rozmowy z Amandą. Mój tata chyba zrozumiał, o co mi chodzi i tylko uśmiechnął się do mnie ze zrozumieniem.
Nagle jak na zawołanie naszym oczom ukazał się mój brat.
- Cześć Andrzej! - uściskał mnie i dopiero po chwili zauważył, że nie jestem sam. Wyszczerzył się w stronę Amandy i rzekł z uznaniem. - Kuuurcze, nie wiedziałem, że mam tak piękną bratową! - i po chwili już ściskał ją i całował po policzkach. Tego było za wiele. Czyżby kolejny członek mojej rodziny padł łupem Amandy?
Moja wybranka tylko promiennie uśmiechnęła się do mojego brata i wszyscy wrócili do rozmowy. Ona sama dalej brylowała w towarzystwie potrafiąc dyskutować na dosłownie każdy temat. W końcu mama pod pozorem pomocy zabrała Amandę do kuchni. Zostaliśmy tylko we trzech.
- Noooo bracie, cud, miód i orzeszki! - cmoknął w powietrzu Maciek. - Nie wiedziałem, że masz taki dobry gust! - stwierdził, a ja próbowałem uderzyć go po głowie.
- A ty tato co o niej myślisz? - zapytałem.
- Chyba sam widziałeś. - mój ojciec zaśmiał się w odpowiedzi. No tak widziałem, zachwyt w jego oczach.
Korzystając jednak z nieobecności damskiej części naszego towarzystwa przeszliśmy na męskie tematy. Czas tak szybko nam minął, że ani się obejrzałem, a już trzeba było wracać do Bełchatowa. Nietrudno się domyślić, że Amanda została wyściskana do granic możliwości przez mamę i... oczywiście mojego brata!
Uszczęśliwiony, że najważniejsze osoby w moim życiu dogadały się ze sobą podśpiewywałem przez całą drogę. Wtórowała mi Amanda.
- Dobra, dobra, Andrzej, teraz twoja kolej. - oznajmiła nagle.
- Moja kolej? - zapytałem zdziwiony?
- Na poznanie moich rodziców. Przyjedziesz do nas w święta, co? - uśmiechnęła się. O cholera. No tak, tak ta chwila musiała kiedyś nastąpić. Ale musiałem się zgodzić, był to kamień milowy, ale z drugiej strony chciałem mieć to jak najszybciej za sobą. Postanowiliśmy wspólnie, że zawitam do jej domu rodzinnego w drugi dzień świąt. Sen z powiek spędzało mi nadejście tego dnia. Nie mogłem spać, z jedzeniem też miałem problem. Zupełnie jakbym się zakochał. Zaraz... ja byłem już zakochany. W każdym razie byłem zdenerwowany nieprzeciętnie.
Moje dziwne zachowanie zauważył oczywiście Kłos:
- Wronka co ty jesteś taki znerwicowany? Przechodzisz od stanu euforii w depresję. To ciąża? Nie martw się, kochany, jakoś sobie poradzimy. - pogłaskał mnie po głowie. - Ja rozumiem, że dla ciebie jest już za późno na wizytę u psychiatry, ale może jest jeszcze jakiś promyk nadziei? - naprawdę miałem ochotę wtedy uderzyć go w głowę.
- Przedstawiłem Amandę rodzicom. - mruknąłem tylko w odpowiedzi.
- I co? Terenia wyczuła konkurencję? - zaśmiał się.
- Wręcz przeciwnie! Nawet mój tata wręcz zakochał się w niej. - rozpromieniłem się.
- Więc co jest nie halo?
- Ona chce, żebym poznał jej rodziców. - znowu zamknąłem się w sobie, a mój kumpel zaczął się śmiać jak debil. - Nie śmiej się z nieszczęścia kolegi. - powiedziałem błagalnym głosem.
- No nie mogę! - dusił się ze śmiechu. - Wielki Andrzej Wrona, przed którym większość dziewczyn w Polsce ściągałaby majtki na zawołanie boi się rodziców Amandy. Ale wiesz co? - nagle spoważniał. - Masz rację. Jest czego bać.
- No widzisz? - całkowicie załamałem ręce.
- Dobra, luz. Kupisz dla mamy kwiatki, ojcu jakiś alkohol, ubierzesz się ładnie, uczeszesz. W końcu nie jesteś byle kim i naprawdę kochasz ich córkę. - pocieszył mnie.
- Faktycznie, dam radę. - odzyskałem w końcu pewność siebie. Karollo miał rację. Ja sobie nie poradzę? Ja?! Andrzej Wrona nie da rady zrobić dobrego wrażenia?! Oczywiście, że da. Z taką myślą w głowie byłem już dużo spokojniejszy i mogłem wrócić do treningu.
Amanda
Byłam absolutnie zachwycona mamą Andrzeja. Pani Teresa okazała się kobietą pełną ciepła, rodzinną, dokładnie taką jak powinna być każda mama. Widać było, że bardzo dobrze wychowała swoje dzieci i miała z nimi świetny kontakt. Dzięki niej już po 10 minutach spędzonych w ich mieszkaniu moje zdenerwowanie zniknęło całkowicie.
Nawet nie wiedziałam, że z ludźmi, których poznało się przed chwilą można tak dobrze się czuć. Rozmowa cały czas przebiegała bardzo pomyślnie. Widziałam, że Andrzej jest bardzo zadowolony z tego, jak odbierają mnie jego rodzice. A widać było, że byli nastawieni do mnie całkiem pozytywnie.
Nagle w mieszkaniu pojawił się brat Andrzeja. Zachwycił się moją urodą (no błagam, czym tu się zachwycać?) i od razu rzucił się do przytulania. Nie powiem zrobiło mi się bardzo miło, gdy nazwał mnie swoją bratową.
- A, byłabym zapomniała. Szykuje nam się wesele w rodzinie. - oznajmiła nagle mama Andrzeja.
- U kogo? - Andrzej podniósł ze zdziwieniem brwi.
- Marta postanowiła w końcu zmienić stan cywilny.
Marta jak się okazało to kuzynka Andrzeja, która tak jak oni mieszkała w Warszawie. Ucieszyłam się na myśl o zabawie rodzinnej. Zaraz... Rodzinnej?! Niezłe wyzwanie mi się szykuje. W końcu będę musiała zrobić dobre wrażenie na całej rodzinie Andrzeja. Na razie jednak cieszyłam się, że poznanie rodziców mojego ukochanego poszło tak sprawnie.
Po jakimś czasie pani Teresa zaproponowała mi, żebyśmy przeszły do kuchni.
- Mam nadzieję, że Andrzej nas nie słyszy. - szepnęła konspiracyjnym głosem. - Chciałam zapytać, czy masz już dla niego prezent urodzinowy?
O cholera. Jaki prezent?! No tak, przecież Andrzej ma urodziny 27 grudnia. Jak mogłam o tym zapomnieć?! To wszystko przez te emocje!
- Yyyy... Ja... Cały czas się zastanawiam, ale jeszcze nic szczególnego nie wymyśliłam. - skłamałam.
- Bo ja mam kilka propozycji... - zaczęła andrzejowa mama i oddałyśmy się dyskusji co takiego jej syn mógłby chcieć dostać na swoje 26. urodziny.
W końcu wróciłyśmy do salonu, gdzie trwała zażarta dyskusja o tym, który z samochodów zasługuje na miano lepszego. Andrzej uparcie obstawał, że jest to Audi, a jego brat pozostawał przy zdaniu, że każdy kto raz usiądzie za kierownicą BMW od razu się w nim zakocha. Ja sama dodałam swoje trzy grosze do dysputy, przez co trzej panowie jakby na zawołanie otworzyli ze zdziwienia buzie.
- To co? Kobieta nie może znać się na samochodach? - zapytałam krzywiąc się.
- Oczywiście, że może. Ale ty coraz bardziej mnie zaskakujesz. - odrzekł urzeczony Andrzej.
Nasza wizyta szybko jednak dobiegła końca i wracaliśmy do domu wyściskani do granic możliwości przez mamę Andrzeja i oczywiście obdarowani ciastem. Oboje byliśmy w wyśmienitych humorach.
Teraz jednak role miały się odwrócić i to mój ukochany miał zapoznać się z moimi rodzicami. Oboje uzgodniliśmy, że przyjedzie do mnie w święta. Nie mogłam się doczekać tego dnia, ale z drugiej strony... Jasiek. To mogła być spora przeszkoda. W jego oczach Rafał dalej jawił się jako idealny facet dla mnie. No dobrze, tylko dlaczego nie brał pod uwagę tego, że on mnie zdradził? Nie potrafiłam tego pojąć. Musiałam szybko coś wymyślić i znaleźć jakiś punkt zaczepienia, dzięki któremu chłopcy mogliby się naprawdę polubić. Bingo! Z pewnością mogłyby to być samochody. Postanowiłam, że będąc już w domu szepnę Jaśkowi to i owo, żeby Andrzej zyskał w jego oczach.
Tak, ta wizyta musiała się udać.
Ścieżka dźwiękowa cz.2
"...Dla mnie miłość to nie czerwone róże, kolacje przy świecach, romantyczne słowa, prezenty, trzymanie się za rękę, cielęcy wzrok, bezsenne noce, pocałunki na pokaz... Nie potrzebuje tego wszystkiego.... Potrzebuję poczucia bezpieczeństwa, oparcia, pocieszenia, zrozumienia i takiej pewności, ze mogę powiedzieć wszystko, a nie zostanie to źle odebrane, ze zawsze czekają na mnie jego ramiona, cokolwiek się stanie. Potrzebuje swojego odbicia w jego oczach, nieprzerysowanego z jakiegoś taniego romansu, lecz prawdziwego, ze wszystkimi wadami i zaletami..."
Amanda
Ech, święta. Powinien to być czas spędzony z rodziną, celebrowany, a nie tak jak to wygląda w większości domów - gonitwa, żeby wszystko było idealnie przygotowane. Niestety u mnie było podobnie. Kiedy jednak w końcu zasiedliśmy w Wigilię całą rodziną do stołu nastrój powrócił. Cudownie było tak siedzieć z nimi wszystkimi, a trzeba przyznać, że przy stole znalazło się naprawdę sporo osób, ponieważ oprócz nas, domowników znalazło się tam całe rodzeństwo taty i ich rodziny. Do pełni szczęścia brakowało mi jedynie Andrzeja. Mój wybranek miał nas odwiedzić dopiero w drugi dzień świąt. Po kolacji zgodnie z tradycją udaliśmy się do kościoła na pasterkę, a w pierwszy dzień świąt mieliśmy udać się do domu rodzinnego mojej mamy.
Lubiłam tam jeździć, jednak gdy tylko widziałam moje dwie kuzynki, które były bliźniaczkami mój humor od razu siadał. Mianowicie Patrycja i Paulina stanowiły duet podobny do "wspaniałych" sióstr Kopciuszka. Tak właśnie czasami się przy nic czułam - jak Kopciuszek. Sama nie wiedziałam dlaczego tak się dzieje. Wcale nie były ładniejsze ode mnie, za to ich ego było na poziomie Burj Khalify. Były cholernie pewnie siebie i od dziecka nie lubiły mnie. Dogryzały mi na każdym kroku, krytykując mój wygląd, zachowanie etc. Jeszcze tylko brakowało, żebym na ich żądanie zamiatała popiół.
Na wizytę u dziadków ubrałam się całkiem elegancko. Gdy dojechaliśmy, moich ulubienic jeszcze nie było. Pomogłam babci w nakryciu stołu, a gdy skończyłam w drzwiach stanęły Patrycja i Paulina. "Brygada PP" jak ich nazywałam, zawsze twierdziła, że starają się wyglądać jak z najnowszych wybiegów mody. Ja jednak ich dzisiejszy styl określiłabym jako "hipsterski bezdomny". Naprawdę daleko było im do świątecznej elegancji. Ale ok, to podobno ja nie umiałam się modnie ubrać.
- Cześć Amanda! - ich sztuczny entuzjazm było czuć z daleka. Obie teatralnie cmoknęły w powietrze przy moim policzku. - Co u Ciebie?
Błagam! Nie to, że wyglądały prawie tak samo, to jeszcze prawie zawsze mówiły to samo w jednym momencie.
- Nie ukrywam, że trochę się pozmieniało. - uśmiechnęłam się próbując zachować spokój, a one bezczelnie zlustrowały mnie od góry do dołu.
- Ach, widziałam! "Sportowe słodkości" to nasz ukochany portal, prawda Paula? - zapytała swoją siostrę Patrycja.
- Tak. tak. Sam Andrzej Wrona. Co on w tobie widzi? - zapytała mnie wprost Paulina vel. Paula, która wszystkim kazała się tak nazywać, ponieważ nienawidziła oficjalnej wersji swojego imienia, a we mnie zagotowała się krew.
- Inteligencję? - zapytałam, jednak nie oczekiwałam twierdzącej odpowiedzi, bowiem w słowniku bliźniaczek takie słowo nie istniało. Postanowiłam szybko oddalić się od nich, ponieważ jeszcze jedno miłe zdanie skierowane w moją stronę, a przyrzekam, moja pięść wylądowałaby na głowie którejś z nich.
Usiadłam do stołu i do końca obiadu starałam się trzymać z daleka od nich dwóch, a przynajmniej nie reagować na zaczepki. Skupiałam się tylko na tym, że już jutro będę mogła przedstawić Andrzeja rodzicom.
Następnego dnia obudziłam się dosyć wcześnie. No dobra, przyznaję, z wrażenia nie przespałam prawie całej nocy. W myślach tylko układałam możliwe scenariusze tego spotkania. Pomogłam mamie przygotować obiad, a sama ładnie się ubrałam i niecierpliwie wyczekiwałam przyjazdu Andrzeja. Aż poderwałam się z miejsca, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam je, a za nimi stał jak zwykle piękny Andrzej Wrona z kwiatami w ręku i torebką, w której znajdował się jakiś alkohol. Przywitałam się z nim i z bijącym sercem wkroczyłam za nim do salonu, gdzie siedziała już cała moja rodzina...
"...Dla mnie miłość to nie czerwone róże, kolacje przy świecach, romantyczne słowa, prezenty, trzymanie się za rękę, cielęcy wzrok, bezsenne noce, pocałunki na pokaz... Nie potrzebuje tego wszystkiego.... Potrzebuję poczucia bezpieczeństwa, oparcia, pocieszenia, zrozumienia i takiej pewności, ze mogę powiedzieć wszystko, a nie zostanie to źle odebrane, ze zawsze czekają na mnie jego ramiona, cokolwiek się stanie. Potrzebuje swojego odbicia w jego oczach, nieprzerysowanego z jakiegoś taniego romansu, lecz prawdziwego, ze wszystkimi wadami i zaletami..."
Amanda
Ech, święta. Powinien to być czas spędzony z rodziną, celebrowany, a nie tak jak to wygląda w większości domów - gonitwa, żeby wszystko było idealnie przygotowane. Niestety u mnie było podobnie. Kiedy jednak w końcu zasiedliśmy w Wigilię całą rodziną do stołu nastrój powrócił. Cudownie było tak siedzieć z nimi wszystkimi, a trzeba przyznać, że przy stole znalazło się naprawdę sporo osób, ponieważ oprócz nas, domowników znalazło się tam całe rodzeństwo taty i ich rodziny. Do pełni szczęścia brakowało mi jedynie Andrzeja. Mój wybranek miał nas odwiedzić dopiero w drugi dzień świąt. Po kolacji zgodnie z tradycją udaliśmy się do kościoła na pasterkę, a w pierwszy dzień świąt mieliśmy udać się do domu rodzinnego mojej mamy.
Lubiłam tam jeździć, jednak gdy tylko widziałam moje dwie kuzynki, które były bliźniaczkami mój humor od razu siadał. Mianowicie Patrycja i Paulina stanowiły duet podobny do "wspaniałych" sióstr Kopciuszka. Tak właśnie czasami się przy nic czułam - jak Kopciuszek. Sama nie wiedziałam dlaczego tak się dzieje. Wcale nie były ładniejsze ode mnie, za to ich ego było na poziomie Burj Khalify. Były cholernie pewnie siebie i od dziecka nie lubiły mnie. Dogryzały mi na każdym kroku, krytykując mój wygląd, zachowanie etc. Jeszcze tylko brakowało, żebym na ich żądanie zamiatała popiół.
Na wizytę u dziadków ubrałam się całkiem elegancko. Gdy dojechaliśmy, moich ulubienic jeszcze nie było. Pomogłam babci w nakryciu stołu, a gdy skończyłam w drzwiach stanęły Patrycja i Paulina. "Brygada PP" jak ich nazywałam, zawsze twierdziła, że starają się wyglądać jak z najnowszych wybiegów mody. Ja jednak ich dzisiejszy styl określiłabym jako "hipsterski bezdomny". Naprawdę daleko było im do świątecznej elegancji. Ale ok, to podobno ja nie umiałam się modnie ubrać.
- Cześć Amanda! - ich sztuczny entuzjazm było czuć z daleka. Obie teatralnie cmoknęły w powietrze przy moim policzku. - Co u Ciebie?
Błagam! Nie to, że wyglądały prawie tak samo, to jeszcze prawie zawsze mówiły to samo w jednym momencie.
- Nie ukrywam, że trochę się pozmieniało. - uśmiechnęłam się próbując zachować spokój, a one bezczelnie zlustrowały mnie od góry do dołu.
- Ach, widziałam! "Sportowe słodkości" to nasz ukochany portal, prawda Paula? - zapytała swoją siostrę Patrycja.
- Tak. tak. Sam Andrzej Wrona. Co on w tobie widzi? - zapytała mnie wprost Paulina vel. Paula, która wszystkim kazała się tak nazywać, ponieważ nienawidziła oficjalnej wersji swojego imienia, a we mnie zagotowała się krew.
- Inteligencję? - zapytałam, jednak nie oczekiwałam twierdzącej odpowiedzi, bowiem w słowniku bliźniaczek takie słowo nie istniało. Postanowiłam szybko oddalić się od nich, ponieważ jeszcze jedno miłe zdanie skierowane w moją stronę, a przyrzekam, moja pięść wylądowałaby na głowie którejś z nich.
Usiadłam do stołu i do końca obiadu starałam się trzymać z daleka od nich dwóch, a przynajmniej nie reagować na zaczepki. Skupiałam się tylko na tym, że już jutro będę mogła przedstawić Andrzeja rodzicom.
Następnego dnia obudziłam się dosyć wcześnie. No dobra, przyznaję, z wrażenia nie przespałam prawie całej nocy. W myślach tylko układałam możliwe scenariusze tego spotkania. Pomogłam mamie przygotować obiad, a sama ładnie się ubrałam i niecierpliwie wyczekiwałam przyjazdu Andrzeja. Aż poderwałam się z miejsca, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam je, a za nimi stał jak zwykle piękny Andrzej Wrona z kwiatami w ręku i torebką, w której znajdował się jakiś alkohol. Przywitałam się z nim i z bijącym sercem wkroczyłam za nim do salonu, gdzie siedziała już cała moja rodzina...
-----------------------------------------------------------------------------------------
CZYTASZ? - SKOMENTUJ!
Strasznie Was przepraszam, ale ostatnio cierpię na chroniczny brak weny, dlatego te rozdziały są jakie są. Być może jednak, że niedługo powstanie prolog do mojego nowego opowiadania :)
Rozdział świąteczny z lekkim opóźnieniem, ale jest :)
A wiecie, kto obchodził wczoraj urodziny? :) Oczywiście - nasz bohater i ulubieniec, Andrzej Wrona :) Spóźnione sto lat i czego można mu życzyć? Chyba tego, żeby był tak szczęśliwy, jak jest w moim opowiadaniu :)