niedziela, 11 października 2015

ROZDZIAŁ XXVII - Just say you love me, just for today

Ścieżka dźwiękowa cz.1  

Amanda 


“I see trees of green, red roses too. I see them bloom for me and you.” – usłyszałam dźwięk telefon.
               -  Nieeeeee. – jęknęłam. Nawet moja ulubiona piosenka nie była w stanie zwlec mnie z łóżka w dobrym nastroju.
Sięgnęłam po leżący na szafce nocnej telefon. Wskazywał godzinę 7. No cóż, czas wstawać. Co mi przyniesiesz nowy dniu? Ach, no tak. Zapomniałam, że ostatnio nie przynosisz mi niczego dobrego, pomyślałam. Nowy Rok = nowe szanse? Chyba nie w moim przypadku. Tydzień temu wróciłam do Łodzi po kilku tygodniach spędzonych w domu rodzinnym. Pytacie, czy coś się zmieniło ? Absolutnie nic. Czas leczy rany? Bzdura. Tylko może płakałam już trochę mniej niż wcześniej. W końcu nawet łzy kiedyś się wyczerpują. A teraz była połowa stycznia. Zbliżała się sesja i czas było wziąć się do nauki. 

"...strasznie mnie wkurza, kiedy wszyscy mówią, że czas leczy rany, a jednocześnie powtarzają, że im dłużej kogoś nie ma, tym bardziej się za tym kimś tęskni..."

Andrzej? Pojawił się raz pod blokiem i więcej nikt go nie widział. Po co w ogóle przychodził? Jak zwykle, nadzieja zdążyła zakiełkować i to całkiem niepotrzebnie.
Powoli, najpierw jedna noga, potem druga. Wynurzyłam się spod kołdry i poczułam przenikliwe zimno. Spojrzałam machinalnie w lustro i to wcale nie poprawiło mojego samopoczucia. Patrzyła na mnie dziewczyna z ogromnymi worami pod oczami i niemiłosiernie potarganymi włosami. Wyglądałam  i czułam się jak zombie. Wyłoniłam się z pokoju i od razu wpadłam na Wiktorię.
               - O! W końcu wstałaś! – powiedziała rześka. Jak ona może normalnie funkcjonować o tej porze?!
               - W końcu? Jest dopiero siódma. – zrobiłam wielkie oczy i poczłapałam w stronę łazienki.
Doprowadziłam się jako tako do porządku, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Wyłoniłam się z pomieszczenia i zobaczyłam Wiktorię trzymającą w dłoni małe pudełko. Od razu zrobiłam się blada.
               - Obiecałaś mi coś. – stwierdziła i czekała na moją reakcję.
               - Aaaale już teraz? Dzisiaj? – próbowałam jakoś wymigać się do tego, co i tak było nieuchronne, ale Wiki była nieustępliwa.
               - Albo teraz, albo nigdy. – wcisnęła mi do ręki pudełeczko i zamknęła za mną drzwi.
Jeszcze kilka chwil stałam i patrzyłam się tępo w ścianę, jednak w końcu otrząsnęłam się. Drżącymi rękoma otworzyłam pudełeczko i wysypałam na pralkę jego zawartość. Przeczytałam ulotkę i z duszą na ramieniu zaczęłam robić, co należy. Gdy już umieściłam kilka kropel w odpowiednim miejscu przyrządu, serce prawie wyskoczyło mi z piersi. Z przerażeniem patrzyłam jak, zaczynają pojawiać się dwa wyraźne czerwone paseczki.
               - Nie, to niemożliwe… - z wrażenia aż osunęłam się na podłogę.
Odruchowo pogłaskałam się po brzuchu, a po moim policzku popłynęło kilka łez. Natłok myśli sprawił, że moja głowa zaczęła pękać. Przed oczami przelatywały mi tylko obrazy przeszłości – płaczące dziecko, ja sama, bezradna, nie wiedząca co robić, jak je uspokoić.
               - Amy? – moja przyjaciółka zapukała do drzwi. – Wszystko w porządku?
Nie odpowiedziałam nic od razu, tylko wyszłam z łazienki i bez słowa wręczyłam jej przyrząd, na którym widniały dwie kreski.
               - Nic. Nie jest. W porządku. – załkałam i usiadłam na kanapie w salonie.
Schowałam twarz w dłoniach, a obok mnie znalazła się Wiki.
               - Wiesz, że musisz mu o tym powiedzieć? – bardziej stwierdziła niż zapytała.
W tym całym ferworze nie przyszło mi do głowy, że to nie tylko moje dziecko, ale także Andrzeja. Dziecko moje i Andrzeja. Andrzeja Wrony.
               - Nie ma mowy. – odpowiedziałam szybko. – Nie mam nawet pewności, że on jeszcze pamięta o moim istnieniu.
               - Amy, ale… - zaczęła, ale szybko jej przerwałam.
               - Powiedziałam już. NIE.
               - Dobrze. Kapituluję. To twoja decyzja. Ale nie panikujmy. Najpierw musisz iść do lekarza i upewnić się, że test powiedział prawdę. 
 
"...Usiadłam i objęłam głowę rękami. Marzyłam, żeby ja odkręcić, położyć na podłodze przed sobą i dać jej takiego kopa, żeby się odchrzaniła i poleciała, gdzie pieprz rośnie i żebym jej nigdy nie mogła odnaleźć..."

Kiwnęłam tylko głową w odpowiedzi. Wzięłam głęboki wdech i wstałam. Zjadłam śniadanie (w końcu teraz musiałam dbać o siebie więcej niż wcześniej), ubrałam się , zrobiłam lekki make-up i byłam gotowa do wyjścia na uczelnię.
Starałam się zbyt wiele nie myśleć o rezultacie testu. Przecież ciąża to nie wyrok. Tam na dole mojego brzucha zaczynało bić maleńkie serduszko, które było owocem miłości mojej i Andrzeja. A że sam zainteresowany nie chciał już mieć ze mną nic wspólnego to tylko mały drobny szczegół. Dla mnie wszystko stawało się coraz bardziej jasne. Dalej nie próbował nawiązać ze mną kontaktu, a więc całkiem odpuścił. Aż nie chciało się wierzyć, że ktoś, to deklarował tak dozgonną miłość ot tak sobie odpuścił, ale niestety tak było. 
 

Andrzej
O tym, że nadzieja to wredna suka wiedziałem od dawna. Minął prawie miesiąc od kiedy ostatni raz widziałem Amandę. Tęsknota za nią wzmagała się z każdym dniem, miłość była jeszcze większa niż wcześniej, co jest logiczne. Bardziej pragniemy czegoś, czego nie możemy mieć. A w obecnej sytuacji nie było mowy o tym, żeby Amanda wróciła do mnie.
Ta pieprzona Milena tak uknuła tą intrygę, że nikt ani nic nie było mi w stanie pomóc. O dziwo, jednak cały czas miałem nadzieję na odmianę losu. Za tydzień, miesiąc, może rok coś w końcu musiało się zmienić. Wiedziałem, że taka miłość zdarza się raz w życiu i skoro jest prawdziwa (a z pewnością jest!) nie skończy się i ostatecznie będzie miała happy end.
Cały czas myślałem o Amandzie. O tym, jak się czuje, czy tęskni za mną, czy może już całkiem wykreśliła mnie ze swojego życia. Wiedziałem, że mimo wszystko nie przestanę o nią walczyć.
Tymczasem sama Milena pogmatwała mi życie i... zniknęła! Zemsta idealna. Nie powiem, i tak cieszyłem się, że już jej nie ma, ale ślady zostały.
 

"...Nie możesz cały czas tkwić na zakręcie. Masz dwie możliwości - wyjdź z niego, choćbyś zużył na to całą swoją energię. Albo zawróć i zmień drogę. Inaczej się nie da..."




Obudziłem się pewnego dnia i uznałem, że to jest ten moment, kiedy należy coś zrobić. Mimo, że była to połowa stycznia, słońce świeciło niezwykle mocno i nastrajało optymistycznie. Postanowiłem, że tego dnia pojadę do Amandy i przynajmniej ją zobaczę. Pełny nowych sił wstałem z łóżka. Udałem się na trening i aż roznosiła mnie energię.
             - No witam cię, Karolu. - przywitałem się z kumplem i wrzuciłem torbę do szafki. Kłos spojrzał na mnie podejrzliwie.
             - Czy ja o czymś nie wiem? - zapytał.
             - Ładna pogoda jest, stąd mój dobry humor. - odpowiedziałem i wróciłem do przebierania się.
Karol jednak nie ustępował.
             - Mnie nie oszukasz. - pokręcił nosem. - Człowieku od prawie miesiąca chodzisz jak zbity pies, a dzisiaj co? Tryskasz energią.
             - Jakby ci to wytłumaczyć. - zamyśliłem się. - Postanowiłem chociaż trochę polepszyć moją sytuację i dzisiaj zamierzam porozmawiać z Amandą.
Kłosowi od razu zaświeciły się oczy.
             - Pogadać, ale w sensie, że z kwiatkami i na kolanach, tak?
             - Muszę cię rozczarować, ale niestety nie. Chciałbym tak zrobić, ale to niczego by nie rozwiązało.
             - Sorry, Wronka, ale jesteś bardziej niezrozumiały niż Ola. - stwierdził wiążąc buty.
             - Zaufaj mi. Wiem, co mam robić. - odpowiedziałem, żeby przestał drążyć, ale w tym momencie uświadomiłem sobie, że tak naprawdę nie wiem.
Na treningu starałem się wykazać. W końcu od kilku tygodni cały czas grzałem ławkę, a zamiast mnie w "6" pojawiał się Srećko. Moja dobra dyspozycja nie uszła uwadze Miguela.
             - No, Andrzej, widzę, że wracasz do formy. Na 99% wyjdziesz w sobotę w pierwszym składzie. - poinformował mnie i tym samym spowodował nieopisaną radość.


Amanda
Pomiędzy zajęciami jeszcze zadzwoniłam do przychodni i umówiłam się na wizytę lekarską na jutro. Same ćwiczenia minęły dosyć szybko i przyjemnie. Gdzieś ok. 15 wyszłam z budynku razem z moimi znajomymi. Doszliśmy do parkingu, zdążyłam jeszcze się z nimi pożegnać i aż mnie wmurowało. Wydawało mi się, że mam deja vu, bowiem kilka metrów przede mną stał Andrzej.
                - Amanda…
                - Andrzej… - powiedzieliśmy jednocześnie.
Serce biło mi jak oszalałe, a głos po chwili ugrzązł w gardle. Nie widziałam go już prawie od miesiąca, a on… Co tu dużo mówić – wyglądał źle. Ziemista cera, podkrążone oczy i smutne spojrzenie.
Chciałam mu tyle powiedzieć, wykrzyczeć wszystko, jak bardzo boli mnie jego nieobecność, ile nocy przepłakałam, że noszę pod sercem nasze dziecko, ale mogłam jedynie stać i patrzeć na niego z bólem i wyrzutem w oczach.
                - Ja… - zaczął. – Tylko chciałem cię zobaczyć. Nic więcej. Wyglądasz pięknie. – próbował się uśmiechnąć, ale wyszedł mu tylko słaby grymas.
Moja niemoc trwała dalej. Nie potrafiłam wykrztusić z siebie ani słowa. Tymczasem Andrzej zbliżył się do mnie na niebezpiecznie bliską odległość. Położył dłonie na moich skroniach i oparł swoje czoło o moje. Poczułam tak dobrze znajome ciepło. W nadziei, że chce mnie pocałować, zamknęłam oczy, ale on widocznie nie miał takiego zamiaru.
               - Amanda… Kocham Cię i zawsze będę. – wyszeptał i dotknął ustami mojego czoła.
Chciałam, żeby ta chwila trwała wieczna. Dopiero teraz zrozumiałam jak bardzo tęskniłam za jego dotykiem. Pod wpływem jego tak delikatnego pocałunku odezwały się we mnie wszystkie zmysły. Podniosłam głowę i spojrzałam w jego oczy. To było ogromny błąd. Pomimo wielkiego smutku widocznego w nich, zauważyłam też iskierki miłości, takie jak dawniej.
               - Andrzej, ja Ciebie…
               - Cssssssi… - przerwał mi kładąc palec na moich ustach. – Nic nie mów. – ujął moją twarz w swoje dłonie. - To wszystko co się stało to jedno wielkie nieporozumienie. Dojdę do prawdy i udowodnię ci, że wtedy tak naprawdę do niczego nie doszło. Na razie jednak nie mam na to dowodów i nie potrafiłbym wrócić do ciebie, wiedząc, że mi nie ufasz.
Słuchałam go, a tymczasem po moich policzkach zaczęły płynąć łzy, które ostatecznie lądowały na dłoniach Andrzeja.
               - Nie płacz, proszę, bo łamiesz mi serce. – powiedział i złożył na moich ustach delikatny pocałunek. – Uwierz mi, już niedługo będziemy znowu razem. Kocham Cię. – po tych słowach powoli odsunął się ode mnie.
I odszedł. 

"...A jednak pamiętam każde jego słowo, a w każdym z nich, ukrywała się choć odrobina nadziei. Nie wiem, czy wypowiadając je był tego świadomy. On ma w sobie ten czar. Tak łatwo mógł mnie zdobyć..."



Andrzej
Po skończonym treningu szybko udałem się do mieszkania, ogarnąłem się i ruszyłem do Łodzi.
Serce biło mi jak oszalałe, gdy już znalazłem się na parkingu przed wydziałem Amandy. Zastanawiałem się, co w ogóle mam jej powiedzieć. Że ją kocham? Banał. Że tęsknię? To samo. Stwierdziłem, że serce samo podpowie mi, jak się zachować i co powiedzieć.
Po jakichś 20 minutach stania na mrozie, w końcu pojawiła się. Wyglądała prześlicznie. Aż ścisnęło mnie w środku. Było widać, że nie spodziewała się mnie tutaj.
Zbliżyłem się do niej i pierwszy zacząłem rozmowę. Jeżeli to można było nazwać rozmową. Musiałem ją dotknąć. Czułem jak jej skóra płonie pod wpływem moich dłoni. Musiałem powiedzieć jej, że ją kocham. Wydawało mi się to takie naturalne. Musiałem pocałować ją w czoło. Była taka delikatna i krucha. Starałem się wyjaśnić jej całą tę sytuację, ale jak zwykle wyszły z tego obietnice bez pokrycia, bo niby jaką miałem pewność, że uda mi się dowieść mojej niewinności? Nie pozwalałem jej dojść do słowa, ponieważ bałem się, że powie coś, czego nie chciałbym usłyszeć. Po jej policzkach zaczęły płynąć łzy, a ja nie miałem pojęcia, jak je powstrzymać. W końcu wszelkie bariery puściły, a moje usta odnalazły jej. Po chwili jakby przestraszony tym, co zrobiłem, po prostu odszedłem.


Amanda
Tak po prostu poszedł sobie, wsiadł do samochodu i odjechał.
A ja tymczasem stałam i tępo patrzyłam w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stało jego auto.
Wytarłam twarz chusteczką, żeby nie straszyć ludzi na ulicy i ruszyłam do domu. Cały czas w moich uszach dźwięczały słowa Andrzeja „Uwierz mi, już niedługo będziemy razem”. Jak wiele były warte? I czy były prawdziwe? Byłam zła na siebie, że tak łatwo w nie uwierzyłam i na niego, że pewnie ponownie narobił mi nadziei, by potem znowu mnie zranić. Ta cholerna nadzieja znowu zakiełkowała w moim sercu i nawet nie chciała się stamtąd wynieść.
Zamyślona weszłam na pasy na czerwonym świetle. Usłyszałam tylko głośny pisk opon i poczułam lekkie uderzenie. Upadłam na jezdnię i pierwsze co, to pomyślałam o dziecku.
Z samochodu wysiadł i szybko podbiegł do mnie mężczyzna w garniturze.
                - Dziewczyno, życie ci niemiłe?! – wykrzyknął.
                - Może i tak. – odburknęłam. Wstałam, otrzepałam się i już chciałam odejść, gdy poczułam, że ktoś łapie mnie za rękę.
                - Poczekaj. – rzucił blondyn. – Nic ci nie jest?
                - Wszystko w porządku. – odpowiedziałam wdzięczna Bogu, że facet prawie wyhamował, a mi nic się  nie stało.
                - Gdyby jednak było coś nie tak, zadzwoń do mnie. – podał mi wizytówkę, na której znajdowało się tylko jego imię i nazwisko i numer telefonu. Zapewne prywatny. 

Andrzej
Usiadłem za kierownicą i powiedziałem do samego siebie:
                - Co to do cholery było? - a po chwili stwierdziłem - Jesteś naprawdę żałosny.
Co mnie podkusiło, żeby zobaczyć się z Amandą? Tylko egoistyczne pobudki. Nacieszyłem nią oczy, pocałowałem i... powiedziałem kilka zbędnych banałów, które i tak nie zmienią naszej sytuacji. 
Zostawiłem ją tam całą we łzach. Co ze mnie za facet? 
Przekręciłem kluczyk w stacyjce i szybko odjechałem. To wszystko było tak żałosne, że aż nie chciało mi się w to wierzyć. 
Po powrocie do domu od razu zadzwoniłem do Kłosa.
                - No co tam, przyjacielu? Był happy end? - zapytał z nadzieją w głosie.
                - Szkoda gadać. Idźmy się dzisiaj gdzieś odstresować. - powiedziałem.
                - Kulturalne dżentelmeńskie piweczko wieczorem? - zaproponował. 
                - Jestem na tak. To co, o 20 w Dragonie?
                - Super, to do zobaczenia. 
Rozłączyłem się i udałem pod prysznic. Zimna woda spływała po mnie, a ja cały czas miałem przed oczami zapłakaną Amandę. Po raz kolejny upokorzyłem ją i siebie. Jaki ja jestem głupi. Znowu chciałem zbawić świat i znowu mi nic nie wyszło. Moja jedyna miłość prawdopodobnie po raz kolejny przeklinała mnie i zapewne nie chciała znać. Wizja powrotu coraz bardziej oddalała się ode mnie. 

Amanda
Zdążyłam przekroczyć próg mieszkania, gdy zadzwonił mój telefon. 
                 - Dzień dobry. Czy mam przyjemność z panią Amandą Brzozowską? - usłyszałam dźwięczny kobiecy głos.
                 - Dzień dobry. Tak przy telefonie.
                 - Nazywam się Natalia Bączek i dzwonię do pani z kancelarii "Lexus". Składała pani do nas podanie o praktyki i chciałam poinformować panią, że szef zaprasza panią jutro na rozmowę. Czy o godzinie 10 jest pani dyspozycyjna?
                 - Tttaaakkk. - wyjąkałam. Przez to wszystko zupełnie zapomniałam o tym, że złożyłam to podanie, a już na pewno nie spodziewałabym się, że odzew będzie pozytywny. 
                 - Dobrze, w takim razie dziękuję bardzo i do zobaczenia. 
Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale emocje nie pozwoliły na to, a sama pani Natalia szybko się rozłączyła. 
                 - Wszystko w porządku? - z łazienki wyłoniła się Wiki, która właśnie myła zęby.
                 - O boże. - westchnęłam. - Chyba muszę usiąść. 
Wiktoria uniosła brwi i wróciła do swojej czynności, a w mojej głowie wszystko kotłowała. To było zdecydowanie za dużo emocji jak na jeden dzień. Spotkanie z Andrzejem, wypadek, a teraz jeszcze ten telefon. 
                 - Za dużo. - mruknęłam do siebie.
                 - Amy, znowu mówisz do siebie. - blondynka niespodziewanie pojawiła się obok mnie. A może po prostu ja nie odbierałam wszystkiego, tak jak należy? - Powiedz w końcu, co się stało.
                 - W sumie to nic specjalnego. Oprócz tego, że spotkałam się z Andrzejem, wpadłam pod samochód, a przed chwilą dostałam telefon z kancelarii.  
                 - Zaczyna się. - mruknęła.
                 - Mówiłaś coś? 
                 - Zaraz, po kolei. Spotkałaś Andrzeja, ale jak to?
                 - Tradycyjnie przyjechał do wydział. Pocałował mnie, powiedział kilka banalnych zdań, że mnie kocha, że niedługo znowu będziemy razem. Ogólnie to narobił mi nadziei pojechał sobie.
                 - Aha, czyli faktycznie. Tradycyjnie namieszał w głowie i zabrał się. To takie bardzo w jego stylu. - powiedziała nadzwyczaj spokojnie, a po chwili wybuchła. - Nie no, jak go chyba zabiję. 
                 - Ale to nie koniec. - zaznaczyłam. - Potem przeszłam przez ulicę na czerwonym świetle. 
                 - Nie wytrzymam. - przerwała mi Wiki. - Życie ci niemiłe? 
Roześmiałam się w odpowiedzi. Zaraz ja się śmiałam? Chyba faktycznie coś złego zaczęło się ze mną dziać. Trudno się dziwić.
                 - To samo powiedział facet z tego samochodu, skądinąd luksusowego samochodu. 
                 - I ty się jeszcze z tego śmiejesz? Dziewczyno, przecież na 99% jesteś w ciąży! 
                 - No właśnie, więc zawsze istnieje 1% szansy, że w tej ciąży nie jestem. - odpowiedziałam. - W każdym razie nic mi się nie stało. I na koniec jeszcze dostałam info z kancelarii, że zapraszają mnie na rozmowę.
                 - Z TEJ kancelarii? - ucieszyła się blondynka. 
                 - Tak, z tej kancelarii. 
                 - A więc, Amy, widzę, że twoje życie zaczyna wracać do normy. Zaczęło się dużo dziać, a więc wszystko jest tak, jak być powinno. - Wiktoria rozłożyła się na kanapie i błogo uśmiechnęła.
                 - Jesteś stuknięta. - stwierdziłam tylko.
                 - Ty też. 

Wszechwiedzący narrator
Seks z nią był naprawdę niesamowity. Dawała z siebie wszystko. Potrafiła dawać, jak i przyjmować przyjemność, a przy tym była piekielnie seksowna. Spotykali się od kilku tygodni, a on sam czuł, że niedługo przekroczą granicę, której nie powinni byli przekroczyć.
Patrzył teraz na jej bujne blond loki i głowę spoczywającą na jego klatce piersiowej.
                  - Muszę ci coś powiedzieć. - oświadczyła nagle i poważnie spojrzała mu w oczy.
Przestraszył się. Wiedział, że gdy dziewczyna tak mówi należy uciekać, ponieważ zapewne zaraz zacznie wyznawać mu miłość. Wplątał dłoń w jej włosy i zagłębił się w jej błękitnych tęczówkach.
                  - Kiedyś... - zaczęła. - To znaczy wcale nie tak dawno temu, zrobiłam coś bardzo złego....
Cały czas patrzył na nią wyczekująco, ale podświadomie czuł, że po chwili osiągnie cel.  Jeszcze chwila i...
Wzięła głęboki wdech i kontynuowała swoją spowiedź:
                  - Ja... Zniszczyłam komuś życie. - ciągnęła. - Komuś, kto kiedyś wiele dla mnie znaczył. To naprawdę dla mnie bardzo trudne, ale czuję, że zaczynasz być dla mnie kimś więcej i chciałam, żebyś wiedziała, że jest coś, czego bardzo żałuję. Ten ktoś był bardzo szczęśliwy ze swoją ukochaną, ale ja zniszczyłam ich związek. Sama nie wiem, dlaczego to zrobiłam...
A więc jednak! To ona zniszczyła życie jego siostrze. Osiągnął cel. Doprowadził do tego, żeby się przyznała. Powinien był się cieszyć, ale nie potrafił.
                  - Przepraszam cię. - delikatnie odsunął ją od siebie i wstał z łóżka. - Mam coś do załatwienia. Muszę iść.
Zaczął pospiesznie się ubierać, a ona wstała za nim i zbliżyła się do niego.
                  - Dlaczego? - łzy stanęły jej w oczach. - Proszę, zostań...
Ale jego już nie było.
Szybko wyszedł na zewnątrz hotelu i odetchnął mroźnym powietrzem. Myśli kotłowały mu się w głowie.

Amanda

"...a ja już tak długo budowałam ten mur chroniący mnie przed wspomnieniami. a gdy już prawie go skończyłam, pojawiłeś się Ty. jednym dotknięciem palca, niczym czarodziejską różdżką wszystko runęło.." 

Internet to zło. Wielkie, ogromne, niepojęte zło. Od jakichś 5 minut wpatrywałam się w zdjęcie jakiejś laski, która oznaczyła na zdjęciu Andrzeja i Karola. Na owej fotografii, która została zrobiona w jednym z bełchatowskich pubów, znajdował się mój były ukochany, który nie dalej jak kilka godzin temu zapewniał mnie o swojej dozgonnej miłości, jego kumpel, a raczej wierny towarzysz wszelkich libacji alkoholowych, Karol Kłos i dwie blondynki, które miały mniej niż więcej ubrań na sobie. 
                 - No nie, tego już za wiele! - wykrzyknęłam, a że pora była późna od razu usłyszałam stukanie w rurę. 
Po chwili do mojego pokoju przyczłapała Wiktoria.
                 - Kurwa, Amy, ludzie chcą spać. - oświadczyła zaspana. 
                 - Dobrze, że jesteś! - ucieszyłam się, jakbym nie słyszała tego, co powiedziała przed chwilą. - Musisz coś zobaczyć.
Odwróciłam w jej stronę ekran laptopa, a ona to co zobaczyła przyjęła nadzwyczaj spokojnie.
                 - No mówiłam, że burak. 
                 - Eureka! - krzyknęłam, ale po chwili pomna na stukanie w rurę, dodałam ciszej - Facet twierdzi, że mnie kocha, obiecuje, że będziemy znowu razem, a wieczorem idzie do pubu z kumplem i zabawiają się z innymi laskami. 
                 - Ale ten burak cię kocha. - powiedziała Wiki, a ja nie mogłam uwierzyć własnym uszom.
                 - Nie wierzę! I ty go jeszcze bronisz? 
                 - Amanda, zbastuj. Już jak byliście razem, mieliście problem z jego fankami. To nieodłączna część życia słynnych sportowców. A teraz przepraszam, ale idę spać. - i wyszła zostawiając mnie samą z moją złością i galopującymi myślami.  
 
"...W kwestii zasadniczej - nie wiem, ile razy człowiek, czyli kobieta, może zaczynać życie od nowa. Jeśli o mnie chodzi, robię to teraz poniekąd nałogowo. Bez przerwy. Nie wiem, dlaczego akurat na mnie padło. I nigdy się nie dowiem. Widać coś robię źle, bo normalni ludzie żyją normalnie..."


Nazajutrz obudziłam się dosyć wcześnie. Gdy pomyślałam sobie, co mnie dzisiaj czeka, od razu zerwałam się z łóżka. Stałam przed ogromną życiową szansą, w końcu kancelaria "Lexus" była jedną z najpopularniejszych w całej Łodzi, a dostać się tam nie było łatwo. Po szybkim śniadaniu,  ubrałam się niezwykle elegancko, zrobiłam delikatny makijaż i związałam włosy. Odpowiedni wygląd miał mi pomóc w zrobieniu dobrego wrażenia. 
Na tą okazję zamówiłam nawet taksówkę i kilkadziesiąt minut później z bijącym sercem wysiadłam pod budynkiem kancelarii. Mieściła się ona w wysokim biurowcu na 6. piętrze. Wjechałam windą, a moim oczom ukazała się recepcjonistka.
                 - Dzień dobry. Nazywam się Amanda Brzozowska i byłam umówiona na rozmowę w sprawie praktyk. 
                 - Dzień dobry. Szef już czeka na panią.
Szłyśmy szerokim korytarzem, na końcu którego znajdowały się podwójne drewniane drzwi. Recepcjonistka zapukała, zaanonsowała mnie i po chwili zaprosiła do środka.
                 - Dzień dobry. - przywitałam się, a moim oczom ukazał się jedynie... fotel odwrócony w stronę okna. 
Na owym fotelu, jak się okazało siedział mój przyszły szef, który po chwili się odwrócił. 
                 - To pppppan. - wyjąkałam. Przede mną znajdował się mężczyzna, któremu wczoraj wparowałam wprost pod koła. 
                 - To pani. - uśmiechnął się. - Zaraz pomyślę sobie, że specjalnie wpadła pani pod mój samochód, żeby dostać się do naszej kancelarii. Proszę, niech pani usiądzie.
Zrobiłam się czerwona jak burak, a mężczyzna ciągnął:
                 - Wystarczyłoby, żeby dołożyła pani swoje zdjęcie do podania. - odparł niezwykle rozbrajająco, czym wprawił mnie w jeszcze większe zakłopotanie. - Nie potrzebna byłaby rozmowa kwalifikacyjna. 
Odchrząknęłam i w końcu wydusiłam z siebie kilka słów:
                - Nie rozumiem, co ma pan na myśli. 
                - Powiem krótko: przyjmuję panią, a ten wczorajszy wypadek uznam za niebyły. - oświadczył. - Swoją drogą, dobrze się pani czuje?

---------------------------------------------------------------------------------------------------
WRÓCIŁAM!
Rozdział pozostawiam Wam do oceny, mam nadzieję, że się spodoba :) 
A kto jeszcze nie był, zapraszam na moje drugie opowiadanie, które niedługo będę znowu kontynuowała :http://chaste-or-naughty.blogspot.com/