czwartek, 23 kwietnia 2015

ROZDZIAŁ XXVI - But I feel like I'm dying till I feel your touch

Ścieżka dźwiękowa cz.1 

Andrzej
"Nawet ci pomogę" - te słowa cały czas odbijały się echem w mojej głowie. Jasiek powiedział, że pomoże mi odzyskać Amandę. Tylko jak? W jaki sposób?
Nie wyczuwałem w tym żadnego podstępu. Wiedziałem, jak bardzo on ją kocha i chce dla niej jak najlepiej. To było bardzo dziwne spotkanie, ale dodało mi dziwnej otuchy. Poczułem, że nie jestem z tą tragedią sam, a po mojej stronie stanął kto? Brat mojej dziewczyny, który powinien mnie w tym momencie znienawidzieć.
              - Kto to był? - ni stąd ni zowąd obok mnie pojawił się Karollo.
              - Cccco? - wyrwałem się z letargu. - A, brat Amandy.
Karolowi prawie wyszły oczy z orbit.
              - I on ci nie wpierdolił? - wypalił, a ja spiorunowałem go wzrokiem. - No co? Z obiektywnego punktu widzenia każdy kochający brat powinien tak postąpić.
              - Ale on tego nie zrobił. - odpowiedziałem i westchnąłem głośno. - Karol... On powiedział, że mi pomoże
              - Cooo? - Karol złapał się za serce. - Halo, siostro, proszę wezwać lekarza! Mam zawał!
Pokręciłem tylko z dezaprobatą głową. 
              - Nie pajacuj.
              - Dobra, już dobra. - starał się mnie udobruchać. - A może nie będziemy tak stać na tym mrozie? - zaproponował i skierowaliśmy się do mojego mieszkania.
Wchodziliśmy w milczeniu po schodach, gdy nagle usłyszałem brzdęk butelek.
              - Co jest do cholery? - pomyślałem na głos.
              - A nic, to tylko moje skarby tak hałasują. - uśmiechnął się tajemniczo Karollo.
Uniosłem ze zdziwienia brwi.
              - O czym ty w ogóle mówisz?
Karol w odpowiedzi zdjął plecak i rozsunął go, pokazując jego zawartość. W środku znajdowało się kilka butelek wódki. Aż zagwizdałem z wrażenia.
              - A to z jakiej okazji?
              - No wiesz, przyjacielu, wiedziałem, że będziesz dzisiaj w kiepskiej kondycji i będziesz potrzebował towarzystwa na wieczór, a więc jestem!

"...Właściwie, to dobre słowo. Taka przykrywka do wszystkiego, czego nie chcemy powiedzieć. (...) Właściwie - znaczy prawie kłamstwo. Właściwie nic mi nie jest. To znaczy: jest mi wszystko..."


Wiedziałem, że to do niczego nie prowadzi. Ostatnimi czasy jedynie alkohol przynosił mi ulgę i przynajmniej na chwilę mogłem zapomnieć o mojej beznadziejnej sytuacji. Tym razem również się tak stało. Pogadaliśmy z Karolem, wypiliśmy trochę, wróć, uchlaliśmy się jak świnie aż do nieprzytomności. Ostatnio, gdy umówiliśmy się na wódkę, opowiadałem mu o wizycie Amandy u mnie. Kiedy to było i jaki byłem wtedy szczęśliwy. Ostatnio zrobiłem się strasznie sentymentalny. Zresztą teraz pozostało mi tylko wspominać, nic więcej. Moje życie się skończyło.
Po raz kolejny śniła mi się Amanda. Znowu biegliśmy brzegiem morza, znowu byliśmy ze sobą bardzo szczęśliwi, znowu miłość kwitła i znowu obudziłem się z wielką pustką w sercu. Powoli zaczynałem się przyzwyczajać do tego stanu. Czas leczy rany? Bzdura. Ja po prostu przyzwyczaiłem się do bólu.
 

"...jest na świecie taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami. nie można go nikomu wytłumaczyć. nie mogąc przybrać żadnego kształtu, osiada ciasno na dnie serca jak śnieg podczas bezwietrznej nocy..."


              - Wrona, wstawaj. - poczułem lekkie szarpanie.
              - Kurwa, znowu budzimy się razem w jednym łóżku. - zauważyłem z niesmakiem. - Koniec z piciem!
Karollo wymacał swoją komórkę i jak oparzony zerwał się z łóżka.
              - Ja pierdolę! - zaczął w pośpiechu zakładać spodnie. - No nie leż tak, już jesteśmy spóźnieni!
              - Spóźnieni? O kurwa, trening! - w tym momencie pobiłem chyba rekord Guineessa w ubieraniu się.
Szybko wybiegliśmy przed blok. Karollo już kierował się do samochodu, ale w ostatniej chwili go powstrzymałem.
              - Zwariowałeś? Jesteśmy na ostrym kacu. Nie możesz prowadzić.
              - Faktycznie. To biegiem. - i ruszyliśmy w stronę hali.
Po 10 minutach sprintu zziajani wbiegliśmy do budynku. Szybko przebraliśmy się i stawiliśmy na treningu.
              - Wy dwaj! 20 karnych okrążeń! - z miejsca wskazał na nas Miguel.
              - Ale trenerze... - próbowałem nas bronić. - My już zaliczyliśmy rozgrzewkę.
              - Bez dyskusji!
I co mieliśmy poradzić? Musieliśmy zaliczyć karę. Jednak nie to było najgorsze.
Rozpoczął się właściwy trening a kac dopiero wtedy dał o sobie znać. Głowy jak na zawołanie zaczęły nas boleć, co ja mówię, ból rozsadzał od środka.
Próbowaliśmy się skupić mimo to, ale to było niewykonalne. Kiedy po raz szósty nie trafiłem w piłkę, a Karollo kolejny raz z rzędu zepsuł zagrywkę i skierował piłkę na trybuny, Miguel wkurzył się nie na żarty. Poprosił nas do siebie w trybie natychmiastowym i wyprowadził na korytarz.
              - Chłopaki, mnie nie oszukacie. - rzekł poważnie Falasca. - Wiem, że jesteście na niezłym kacu. Rozumiem też, że Andrzej ma problemy osobiste, ale jeszcze jeden taki numer i wyciągnę z tego konsekwencje. Zrozumiano?
              - Tak jest. - odrzekli niemalże chórem.
              - Dobrze, a teraz możecie już iść do domu. I tak nie będzie z was pożytku.


Amanda

"...Nie cierpiała uczucia, że nie ma powodu, by rano się budzić; nienawidziła uczuć, jakie ogarniały ją, kiedy się budziła. Nie mogła już znieść myśli, że nie ma na co w życiu czekać. Tęskniła za świadomością, że jest kochana, za jego dotykiem, wsparciem, słowami miłości..."




Siedziałam przy stole w kuchni, trzymając w ręku kubek gorącej herbaty i tępo wpatrywałam się w widok za oknem. Śnieg pięknie okalał gałązki pozbawione liści tworząc przy tym iście bajkowy krajobraz, jednak ja byłam niewrażliwa na piękno. Tak właśnie wyglądała moja rzeczywistość. Przeważnie siedziałam owinięta kocem i patrzyłam za okno albo skakałam po kanałach telewizyjnych. Nie będę po raz setny mówiła, że moje życie straciło sens, chociaż faktycznie tak było. Jadłam, piłam, oddychałam jedynie z przyzwyczajenia. To wszystko było dla mnie zbyt ciężkie.
Wiedziałam, że mam w mojej rodzince ogromne wsparcie, ale nikt ani nic nie mogło wypełnić pustki o Andrzeju, który... oczywiście nie odezwał się ani słowem. Ale czy ja faktycznie chciałam z nim rozmawiać? Chyba nawet nie potrafiłabym... Bo i o czym mielibyśmy rozmawiać? Może on błagałby mnie o wybaczenie, ja wspaniałomyślnie przyjęłabym jego przeprosiny i żylibyśmy długo i szczęśliwie? Niestety, nie przewidywałam dla nas scenariusza z happy endem. Najwidoczniej tak miało być.



"...Być razem - nie ma mowy, zapomnieć - nie ma mowy, wyrzucić - nie da rady..."

Nagle do kuchni wszedł mój brat. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole i spojrzał na mnie poważnie.
               - To jak siostra, opowiesz mi teraz na chłodno, co właściwie stało się wtedy w klubie?
               - Ale co ja mam ci powiedzieć, Jasiek? - spojrzałam na niego z wyrzutem. - Była impreza urodzinowa, Andrzej upił się i przespał z tą suką. Tyle.
               - Ja wiem, że jest ci ciężko, ale trzeba się z tym pogodzić. - próbował mnie pocieszyć. Marna pociecha.
               - Ty chyba żartujesz. Straciłam miłość mojego życia i mam się z tym pogodzić?! - wykrzyknęłam.
               - Spokojnie, Amanda. Nie unoś się. - Jasiek wyraźnie chciał mnie uspokoić, ale ja czułam tylko jak rośnie mi gula w gardle.
               - Ja mam być spokojna, tak?! Co ty w ogóle wiesz o bólu?! - czułam, że zaczynam tracić nad sobą kontrolę, ale było już za późno. - Odkąd pamiętam przebierałeś w panienkach, wszystkim na twój uginały się kolana, a ja co? Po raz kolejny zostałam zdradzona!
               - Rozumiem cię...
               - Gówno rozumiesz! - łzy wyciekły z oczu ogromną falą, a ja odwróciłam się na pięcie i uciekłam do pokoju, trzaskając mocno drzwiami.
Rzuciłam się na łóżko i zaczęłam rzewnie płakać. Który to już raz w ciągu tych kilku dni?
 

"…Za każdym razem, gdy się z kimś rozstajesz, zostawiasz u tego kogoś kawałek swojej duszy... A ten ból...to jest brak tego kawałka. Boli, bo jest u kogoś innego. Ten kawałek kiedyś wróci, ale to trwa długo. Czasem widzę te kawałki na różnych ludziach jako takie małe niebieskie światełka. Kawałki dusz ludzi, którzy cię kiedyś kochali i już nie kochają. Wszyscy mamy na sobie takie światełka..."


Ścieżka dźwiękowa cz.2 (słuchajcie od 2:00)


Wszechwiedzący narrator
               - Ja pierdolę. Znowu narobiłem kwasu. - mruknął Jasiek sam do siebie.
Miał serdecznie dość tej chorej sytuacji. Myślał, że Amanda z czasem zapomni, ale robiło się coraz gorzej. Już wcześniej obiecał sobie, że pomoże te dwójce pogodzić się, nie tylko ze względu na to, że nie chciał, żeby jego siostra dalej cierpiał, ale chłopak miał już serdecznie dość jej ciągłych napadów płaczu.
Wczoraj co prawda pojechał do Wrony, żeby obić mu mordę, ale ostatecznie z tego zrezygnował, wiedząc, że Amanda nie wybaczyłaby mu tego. Zamiast tego ze zdziwieniem dla samego siebie obiecał siatkarzowi, że mu pomoże odzyskać jego siostrę. Od kiedy zrobił się z niego taki miłosierny Samarytanin?
Jednak dzisiaj po kolejnym ataku Amandy zdecydował, że koniecznie musi coś z tym zrobić i wcielić słowa w czyn. Nigdy nie brakowało mu dobrych pomysłów, także i teraz odpowiedni koncept szybko wpadł mu do głowy. Tym razem postanowił użyć swojego uroku osobistego i uwieść tę nieszczęśnicę, która zniszczyła życie Wronie.

Jeszcze przez chwilę zastanawiał się, jak do niej dotrzeć, jednak szybko wpadł na odpowiedni pomysł. Jasiek już doskonale wiedział co zrobić. Wystarczyło zadzwonić do Kłosowej dziewczyny, zapytać ją, gdzie przebywa owa niszczycielka ludzkich egzystencji, udać się tam i niby przypadkiem ją poderwać. Wierzył, że dalej wszystko potoczy się samo i Milena będzie jadła mu z ręki, a tym samym zniknie z życia jego siostry i tego jej pożal się Boże wybranka.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jest przystojny i kobiety lecą na niego. Wiedział, że gdy tylko będzie chciał, nawet Milena się mu nie oprze. Postanowił wcielić słowa w czyn i potajemnie zdobył numer do Oli, dziewczyny Kłosa.
               - Cześć Ola, pewnie mnie nie znasz, a raczej na pewno. - rozpoczął swój monolog. - Jestem bratem Amandy i mam do ciebie pewną sprawę.
Wiele dobrego słyszał od Amandy o niej, więc wiedział, że dziewczyna na pewno mu pomoże. Postanowił nawet wtajemniczyć ją w swój plan.

"...Oni się naprawdę kochają, a jeżeli o tym zapomnieli, bądź tego nie widza, to trzeba otworzyć im oczy. Jeżeli dwoje ludzi się kocha, to trzeba zrobić wszystko by mogli być razem, nawet jeśli ktoś będzie niezadowolony. Zawsze znajdzie się ktoś kto będzie niezadowolony. Chyba lepiej jak na świecie będą dwie osoby szczęśliwe, niż trzy niezadowolone, prawda...?"

                - Nie martw się, nie zabiję Andrzeja. Wiem, że jest idiotą i nie zasługuje na moją siostrę, ale ona naprawdę go kocha. Wiesz, beznadziejny przypadek, ale ja nie mogę patrzeć na to jak cierpi. - oznajmił jej, gdy spotkali się w kawiarni. Jasiek nie chciał czekać i jeszcze tego samego dnia wybrał się do Łodzi, żeby przedstawić Oli swój niecny plan.
               - Rozumiem. Bardzo polubiłam Amandę i uważam, że żadna z dziewczyn tak bardzo nie pasuje do Andrzeja. - przytaknęła. - Znam go trochę dłużej niż ty i doskonale wiem, że nie zdradziłby swojej ukochanej, naprawdę. Ten przypadek z Mileną to jakaś fatalna pomyłka.
Jasiek nie był jednak aż tak pozytywnie nastawiony.
               - Dobra, dobra. Zrobił, czy nie, oni muszą wrócić do siebie, inaczej ja tego nie zniosę.
               - Ale jak zamierzasz do tego doprowadzić? - Ola przenikliwie spojrzała na niego.
               - Uwiodę tę całą Milenę. - odparł bez cienie zażenowania i wygodnie rozsiadł się na krześle.
               - Ja rozumiem, że specyficzne poczucie humoru jest u was rodzinne, ale to był kiepski żart. - blondynka próbowała ze śmiechem potraktować tę niezmiernie dziwną odpowiedź.
Brunet w odpowiedzi tylko się roześmiał.
               - Ale ja nie żartuję. - zapewnił ją. - Potrafię bajerować.
W tym momencie dziewczynie zrobiło się naprawdę gorąco. Brat Amandy był naprawdę przystojny, ale zaraz jak ona mogła tak reagować po tylu latach z Karolem?
               - Nnnnno dobrze. - odparła niepewnie. - Ale jaką rolę ja mam w tym odegrać?
               - Stworzysz warunki ku temu, żebyśmy mogli się spotkać. - brunet zaszczycił ją promiennym uśmiechem.
               - Możesz jaśniej?
               - Żartuję. - oparł łokcie na stole i podparł dłońmi twarz. - Po prostu powiesz mi, gdzie ona teraz może się znajdować.
Ola podała mu adres w hotelu, w którym zakwaterowana była Milena i wytłumaczyła jak ona wygląda. Jasiek jako dżentelmen uregulował rachunek i pożegnał się z blondynką.
Nie tracąc czasu szybko skierował się pod hotel, zaparkował auto i zastanawiał co dalej robić. Po 10 minutach zauważył wchodzącą do hotelu blondynkę. Opis się zgadzał, a więc to musiała być Milena.
              - Dobra moja. - mruknął i szybko wysiadł z samochodu.
Pobiegł za blondynką i wpadł za nią do windy. Niby przypadkiem dotknął jej dłoni, gdy wciskała guzik, udając, że wybiera się na to samo piętro. Z czarującym uśmiechem na ustach przeprosił ją i stanął obok niej.
Zdążył zanotować, że dziewczyna co i rusz zerka na niego.
              "Już jesteś moja" - pomyślał tylko i zagadał ją. - Czy myśmy się już wcześniej nie spotkali?
Blondynka roześmiała się.
              - Gdyby tak było na pewno bym pana zapamiętała. - odpowiedziała i wyszła z windy.
Jasiek jednak wiedział, że przez najbliższą godzinę będzie myślała tylko o nim. Zjechał na dół i poszedł do samochodu.
Nie minęła godzina, gdy blondynka wyszła z budynku i skierowała się ulicą w lewo. Jasiek wysiadł z samochodu i poszedł za nią, zachowując bezpieczną odległość, byle tylko ta go nie zauważyła. Zobaczył, że Milena wchodzi do kawiarni. Postanowił odczekać 10 minut i sam wszedł do budynku.
Od razu zauważył, gdzie ona siedzi. Ku jego uciesze była sama. Nie czekał ani na chwili i podszedł do jej stolika.
              - To znowu pani? - zagadnął.
              - Znowu się spotykamy. - odpowiedziała. - Cóż za przypadek.
              - Powiedziałbym raczej, że przeznaczenie. - stwierdził czarująco się uśmiechając i już po 20 minutach rozmowy zadowolony dzierżył w dłoni kartkę z jej numerem telefonu.


Oboje spędzili Sylwestra w kameralnym gronie. Oboje rozpoczęli Nowy Rok bez siebie, mimo iż mieli zrobić to razem w górach. Oboje dalej nie odzywali się do siebie ani słowem. Oboje cholernie za sobą tęsknili. Oboje dalej nie wyobrażali sobie życia bez siebie. Oboje byli załamani.
Tak mniej więcej wyglądała ostatnio rzeczywistość Amandy i Andrzeja i nic nie zapowiadało tego, że ma się to w końcu zmienić.
Andrzej już w nowym roku wiele razy przyjeżdżał pod blok Amandy, żeby spojrzeć w jej okno. Wiele razy stał już po drzwiami do bloku, żeby zadzwonić domofonem, jednak w ostatniej chwili tchórzył i wracał do domu jeszcze bardziej załamany.
Amandzie natomiast wiele razy wydawało się, że go widzi. Po chwili jednak zmieniała zdanie i uświadamiała sobie, że to tylko złudna fatamorgana.
Pewnego razu, gdy Andrzej po raz kolejny stał pod klatką i zastanawiał się, czy nacisnąć guzik z nr 7, obok niego pojawiła się Wiktoria.
               - Andrzej! - szczerze ucieszyła się na jego widok. Nie przyznawała się przyjaciółce, ale już od dobrych kilku dni codziennie biegała do kościoła i przez godzinę modliła się, żeby Andrzej odezwał się do Amandy. - Co ty tutaj robisz?
Szatyn wyraźnie się zmieszał.
               - Nie mów Amandzie, że tutaj byłem. - powiedział smutno i szybko oddalił się.
               - Wiesz, że nie mogę ci tego obiecać... -  odpowiedziała sama do siebie, bo obok niej nie było już nikogo.
Weszła do mieszkania i zastanawiała się, czy powiedzieć o tym wszystkim przyjaciółce. Stwierdziła jednak, że nawet smutna prawda jest lepsza od kłamstwa i postanowiła od razu poinformować ją o tym, co się przed chwilą stało.
               - Amanda... On tutaj był...
               - Ale kto? - zdziwiła się brunetka, jednak promyk nadziei zapalił się w jej sercu.
               - Andrzej... - nieśmiało powiedziała Wiki, czekając na reakcję przyjaciółki. Spodziewała się kolejnego wybuchu płaczu, ale ta rzuciła się jej na szyję.
               - Naprawdę?! - ucałowała przyjaciółkę w oba policzki. - Kocham cię Wiki!
               - Ale jak? Dlaczego tak się cieszysz? - Wiktoria nie podzielała entuzjazmu Amandy.
               - Nie rozumiesz? - zdziwiła się brunetka, którą obecnie rozsadzało szczęście. - Był tutaj to znaczy, że o mnie nie zapomniał, że cały czas pamięta. A może.... On mnie dalej kocha?



"...cholera. wiem, wiem to! Ja po prostu wiem, że Ty też siedzisz teraz przy oknie patrząc w niebo i myślisz jakby to było wspaniale jakbyśmy byli razem. Jakbyś był tuż obok mnie , złapał mnie za rękę i najmocniej z całych sił przytulił. A potem musiałbyś mnie ratować sztucznym oddychaniem, bo przecież Ty masz tyle siły w sobie.... Tylko, że to byłby najlepszy moment naszego spotkania..."


-----------------------------------------------------------------------------------------
CZYTASZ? - SKOMENTUJ!
Tak jak zapowiedziałam, jestem :) Rozdział nie za długi, ale tylko dlatego, że jest przejściowy.
Pozostawiam go Wam do oceny i życzę miłego czytania :)
Zapraszam Was też na nowy rozdział na www.chaste-or-naughty.blogspot.com :)
Buźka :*

wtorek, 21 kwietnia 2015

ZAPROSZENIE

Mam nadzieję, że czekacie na nowy rozdział z niecierpliwością i chciałam Was uspokoić, bo najpewniej pojawi się on pojutrze :)

A tymczasem po raz kolejny zapraszam Was na trzeci rozdział w moim drugim opowiadaniu, w którym występuje Michał Bąkiewicz i Wojciech Włodarczyk. - http://chaste-or-naughty.blogspot.com/
Mam nadzieję, że będzie to dla Was jakaś odskocznia od "Dwóch ogni", w których aktualnie są tylko nerwy, łzy, smutek i rozpacza ale podobno dużo osób to lubi. :D "Chaste or naughty" z kolei to opowieść pełna humoru, dobrych emocji, śmiechu, która jest pisana "ku pokrzepieniu serc". Po więcej szczegółów zapraszam Was na stronę opowiadania, gdzie znajdziecie m.in. opis bohaterów i teledysk, który zastąpił prolog. Mam nadzieję, że jakoś Was zachęciłam i tamto opowiadanie również będziecie czytały z zapartym tchem.

Do usłyszenia! :)